24 kwietnia 2001 r.
Jastrzębia Góra 

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

 

 

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

Spotkanie ze Staszkiem Popisem - Jastrzębia Góra, 24 kwietnia 2001 r.

Powrót na górę

Pierwsze spotkanie ze Staszkiem Popisem z R.P.A. i jego żoną 

    Gdańsk przywitał nas zimową aurą, padał śnieg i zimny wiatr przenikał do żywego. Nasza podróż już trwała ponad 24 godziny od wyjścia z domu w Durbanie, trochę przemęczeni, lecz z radością stanęliśmy na Ojczystej ziemi po długiej 20 letniej nieobecności. Podróż z lotniska do Jastrzębiej Góry w ten późny, popołudniowy Wielki Piątek trwała krótko, pomimo częstych postojów w korkach na obwodnicy i w Gdyni.

   Polskie drogi, może w nie najlepszym stanie technicznym, lecz krajobrazowo jakże nam dwojgu bliskie. Ośrodek Żywienia Optymalnego w Jastrzębiej Górze to nowy budynek, usytuowany na skraju sosnowego lasu, pachniał nowością i lasem. Po pożegnaniu Miry syna z przyszłą synową, którzy serdecznie powitali nas w Starym Kraju i wracali do Elbląga, my rozpoczęliśmy nasze zimowo-wiosenne wczasy na diecie optymalnej Dr. Jana Kwaśniewskiego.

    W świąteczny poniedziałek mamy znowu naszych milusińskich z Elbląga, którzy tym razem zabierają nas na zwiedzenie Trójmiasta. Krótka wizyta do Gdyni, przejazd przez Oliwę i Wrzeszcz, krótka wizyta wokół Politechniki i Akademii Medycznej gdzie oboje z żoną spędziliśmy kilka wspaniałych, z dzisiejszej perspektywy, lat. Odżyły młodzieńcze wspomnienia minionych lat, momenty dobre i te bardziej ciężkie a jakże teraz widziane inaczej. Gdańsk, spacer po Starym Mieście, Motława, Dwór Artusa, Katedra wszystko to tak bliskie naszemu sercu. Wiele razy w zaciszu naszego domu rozmawialiśmy i marzyliśmy, aby jeszcze kiedyś móc się przejść po Starówce. Teraz stało się to rzeczywistością.

    Wkrótce otrzymałem telefon od Leszka z Warszawy, powiadamiał, że przyjedzie do nas z grupą koleżanek i kolegów. Mój telefon do Jurka Góry i tu bez mojego przedstawiania się Renia, jak zwykle przemiła, rozpoznała mnie natychmiast, otrzymali już informację od Lecha. W najbliższą niedzielę Jurek zabiera nas do siebie. Mile i sympatycznie spędzony czas w gronie przyjaciół. Wtorek to dzień pełen wrażeń, oczekujemy gości a raczej wizyty bliskich mnie osobiście przyjaciół ze studiów, których nie widziałem od czasu pierwszego koleżeńskiego spotkania w 15. lecie ukończenia studiów w Jastrowiu. A było to już ponad 25 lat temu, jak ten czas upływa. Moje oczekiwanie przewyższyło wszystko, czego się spodziewałem. Lechu ten stary druh sprawił mi ogromną niespodziankę. Przyjechali: Jadzia Duszyńska, Jurek Pawelski, Mietek Mikucki, Lucek Potrzebowski no i oczywiście Leszek i Jurek Góra Wszystkich tak łatwo było rozpoznać. Jadzia ten sam uśmiech no może bardziej kobieca i jeszcze bardziej sympatyczna. No cóż, koledzy gdyby nie te, jak podejrzewam farbowane na siwo włosy to w ogóle się nie zmienili. Jaka radość, widzieć ponownie te wszystkie przyjacielskie twarze, które we wspomnieniach w tym moim dalekim kraju tak często widziałem.

    Wszyscy stali się tak bliscy mojemu sercu, zawsze powtarzam, że przyjaźnie to się nawiązuje w latach młodzieńczych i te są najtrwalsze. O Jadzi nie chcę nic pisać z dwóch powodów, po pierwsze nie chcę mieć wroga w jej mężu a poza tym moje Szczęście też będzie to czytać. Jurek Pawelski jak zwykle poważny i rzeczowy, może bardziej dyrektorskiej postawy. Mietek, zawsze ten sam sympatyczny Kowal, który jak pamiętam był najlepszy w grupie z angielskiego i w wielu innych dziedzinach, o których już nie wspomnę. Lucek, we wspomnieniach to zawsze kojarzył mi się z rowerem, jak zwykle spokojny, w rozmowie zawsze trafiał w sedno sprawy.

    No cóż, Lechu jak zwykle gaduła (mówi, że teraz już nie gaduła), którego zawsze lubiłem słuchać, czarodziej wszystkich dziewczyn na Politechnice i nie tylko. Teraz jeszcze bardziej żywotny, którego upartości i niekończącej wytrwałości w dążeniu do upamiętnienia nas wszystkich, któremu wszyscy zawdzięczamy to, że „Rocznik 60" będzie długo pamiętany na łamach naszego wspólnego dzieła.

    Jurek Góra. Ostatni raz widzieliśmy się w latach 1980/81 na ziemi libijskiej. Realista, zawsze przyjacielski i chętny do pomocy, ubiegłe lata nie zmieniły jego indywidualności, która skupiała wokół niego szerokie grono kolegów.

    U wszystkich widoczne na twarzy doświadczenie życiowe, pewność siebie i podejmowanych decyzji, dostojeństwo, które nabywa się latami wytrwałej pracy.

    W zaciszu przytulnej restauracji i wspólnym stole odżyły wspomnienia o koleżankach i kolegach, o tych, którzy odeszli już z naszego grona i o tych, którzy są na zasłużonym odpoczynku jak też tych, którzy dalej aktywnie pracują. W przyjacielskiej atmosferze i wspominkach z dawnych studenckich czasów, szybko upływał czas przeplatany od czasu do czasy Jurka Góry studenckimi i tymi nowszymi dowcipami i naszym głośnym aplauzem. On jak zwykle jest duszą każdego towarzystwa. Niezapomniane spotkanie pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Serdecznie Wam dziękuje, że daliście mi to co w życiu jest bardzo istotne - przyjaźń.

    Pożegnanie to chwila, która zawsze przychodzi w momentach najmniej odpowiednich. Czy zobaczymy się jeszcze? Odległość i czas to teraz nasi przeciwnicy. A może propozycja odbycia następnego spotkania „Rocznika 60” tutaj na ziemi afrykańskiej stanie się rzeczywistością?

 

Staszek Popis