Jadwiga Duszyńska (Zaniewicz)
Zanim przejdę do opisania mojego życia zawodowego po studiach chcę przekazać pewien epizod z wcześniejszego dzieciństwa. Do podstawowej szkoły powszechnej w Toruniu poszłam z moją siostrą bliźniaczką Krysią mając zaledwie 5,5 roku. Rozpoczęcie roku szkolnego nastąpiło w sierpniu 1943 - z tej też okazji naszą klasę odwiedziła delegacja z kuratorium. Ja z siostrą, dwie blondynki, niebieskookie zwróciły uwagę. Zaczęto nas pytać jak się nazywamy: Jadzia i Krysia, a jak dalej - nie odpowiedziałyśmy. Na dodatkowe pytanie: a jak się nazywa wasza mamusia? Nasza mamusia nazywa się Pani Mamusia. Powyższe zostało opisane w codziennej Gazecie z imionami: Kristine i Hedwig.
Mając nieskończone 23 lata w październiku 1960 r. po obronieniu pracy magisterskiej i zdaniu egzaminu magisterskiego (z wyróżnieniem) uzyskałam stopień inżyniera magistra budownictwa lądowego. Chciałam bardzo szybko się usamodzielnić i być „na swoim”. Z książki telefonicznej przepisałam adresy przedsiębiorstw budowlanych i rozpoczęłam wędrówkę, niestety nieskuteczną. Naiwnie sądziłam, że drzwi będą otwarte dla ambitnego stażysty. W końcu ukorzyłam się i poprosiłam mojego tatę o pomoc, którą wcześniej odrzuciłam. Wiadomo prawnik - adwokat miał liczne znajomości i po paru dniach otrzymałam etat w Gdańskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego na budowie Magazynu wełny w Gdyńskim Porcie, na stanowisku stażysty z wynagrodzeniem 6 zł / godz. tj. na stanowisku robotniczym. Z pensji brutto odliczono m.in.. składkę na związki zawodowe (nie zapisałam się), zaliczkę pogrzebową (nie zamierzałam umierać). Po oddaniu rodzicom 500 zł na utrzymanie oraz dokonaniu zakupu eleganckich czółenek lub dobrego ubioru zostało mi ok. 200 zł. na drobiazgi, kulturę, basen i inne rozrywki. Było to za mało, więc dorabiałam korepetycjami z matematyki (byłam w tym dobra i skuteczna). W kolejce elektrycznej często spotykałam Wandę Hryniewiecką, która dojeżdżała na budowę os. Mieszkaniowego Migały w Gdyni.
Po ok. 4 miesiącach pracy kolega zaproponował mi pracę w Kolbudach w małym Zakładzie prefabrykacji (dla potrzeb rolnictwa) na samodzielnym stanowisku technologa z wynagrodzeniem 2300 zł / mc z 15% premią. Nie namyślałam się długo. Następnego dnia tj w czwartek zaniosłam podanie z prośbą o rozwiązanie stosunku Pracy w drodze porozumienia stron z datą poniedziałkową, czyli po 3 dniach od złożenia podania. Dyrektor Naczelny GPBPrzem. nie zgodził się i groził zwolnieniem dyscyplinarnym. Ja nie zważałam na te groźby i w poniedziałek zaczęłam pracę w Kolbudach. Po Świadectwo Pracy zgłosiłam się po miesiącu i muszę podziękować dyr. T. Kocjanowi, że przychylił się do mojej prośby.
Po niecałym roku pracy w zakładzie prefabrykacji dyrektor POM w towarzystwie Naczelnego inżyniera i sekretarza POP PZPR zaproponowali mi stanowisko Kierownika Działu Instalacyjno - Montażowego z odpowiednią podwyżką. Prowadziłam kilka małych budów na terenie woj. gdańskiego. Poznałam cały proces inwestycyjny począwszy od przyjęcia zlecenia, poprzez przygotowanie umowy, realizację zadania, remanenty, aneksy, notyfikacje bankowe itd. To była wspaniała, praktyczna nauka.
Drobny epizod: jadąc z materiałami budowlanymi na budowę samochodem ciężarowym typu „Lublin” spotkałam się w drodze z Piotrusiem Szewczykiem, który jechał na budowę w tym samym kierunku motocyklem. Po krótkiej rozmowie wsadził swój motocykl na tego „Lublina” i jakiś czas jechaliśmy razem wymieniając doświadczenia z prowadzenia budów.
Po 3-ch latach pracy w wykonawstwie mogłam wystąpić o uprawnienia budowlane wykonawcze. Przebrnęłam przez kurs oraz przez egzaminy z 6-ciu przedmiotów i 28 października 1966 r. uzyskałam uprawnienia budowlane w specjalności konstrukcyjno - inżynieryjnej i zmieniłam pracę. Jolę Marcinkowską namówiłam do pracy w Kolbudach w zakładzie prefabrykacji, gdyż jej praca w Gdańskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Miejskiego ograniczała się do roboty papierkowej i to za marne pieniądze. Zdecydowałam się na pracę w Zakładzie Badań i Doświadczeń Gdańskiego Zjednoczenia Budownictwa na stanowisku inżyniera w Pracowni Konstrukcyjnej. Tam pracował Tadzio Hryniewiecki, z czego bardzo się ucieszyłam.
Tematy, które mi przydzielono to m. in.:
Wyniki badań były podane w czasopismach GZG a artykuł dot. Zagęszczania w czasopiśmie krajowym „Inżynieria i Budownictwo”.
Gdy w ZBiDzie tworzono laboratorium namówiłam Jolę Marcinkowską do zmiany pracy na co Jola się zdecydowała i tam pracowała aż do emerytury.
Po 2-ch latach w ZBiD-zie zaproponowano mi start na Rzecznika Patentowego PRL. W 1965 r. ukończyłam studium w zakresie ochrony patentowej w Katowicach a po złożeniu przed Komisją Egzaminacyjną w Urzędzie Patentowym PRL egzaminu na rzecznika patentowego (z wynikiem b. dobrym) uzyskałam kwalifikacje do zajmowania stanowiska Rzecznika Patentowego. Ślubowanie, które złożyłam było bardzo wzniosłe. I tak 1 czerwca 1967 r. rozpoczęłam prace w Gdańskim Zjednoczeniu Budownictwa z wysokim wynagrodzeniem i otrzymaniem pełnomocnictwa dyrektorów GZB. To była absolutnie samodzielna praca, nikt nie ingerował w moje decyzje. Opracowywałam dokumentacje patentowe i znaków towarowych, przeprowadzałam w Urzędzie Patentowym badania tzw. czystości patentowej a także udzielałam porad z tej dziedziny.
Na początku lat 70-tych zaczęto likwidować Zjednoczenia. Nie przyjęłam propozycji zatrudnienia w „Miastoprojekcie” na tym samym stanowisku. Zdecydowałam zatrudnić się, za namową Tadzia Hryniewieckiego, w Biurze Projektów Budownictwa Wiejskiego, zwłaszcza że nie miałam uprawnień projektowych. Tam pracowali, oprócz Tadzia Hryniewieckiego, Krysia Próchnicka, Marian Katkowski i Władek Zaborowski. Rozpoczęłam pracę jako starszy asystent a po uzyskaniu uprawnień projektowych jako st. projektant a później jako kierownik zespołu a jeszcze później jako kierownik pracowni liczącej 47 osób łącznie z zespołem Geologicznym. Projektowaliśmy konstrukcje stalowe, osiedla mieszkaniowe, systemy elementów wielkoblokowych dla rolnictwa, budynki inwentarskie również dla wojska, budynki biurowe dla Polskiego Rejestru Statków, targowiska kryte, hale magazynowe ocieplane dla Stoczni Północnej itd. Potrafiliśmy sprostać każdemu zadaniu. Pracowaliśmy zawzięcie, wytrwale i profesjonalnie niekoniecznie za małe pieniądze.
W latach 80-tych nagle wiele zleceń zostało cofniętych a nowych nie przybywało. Musieliśmy na nowo odbudować bezpośrednie relacje z inwestorami (wójtami, burmistrzami, prezesami S-ni Mieszkaniowych), gdyż inwestorzy zastępczy zostali zlikwidowani. Do tego wprowadzony dodatkowy podatek tzw. popiwek uniemożliwiał sensowną wycenę. Stworzyliśmy zatem spółkę nieobciążoną wysokimi podatkami na rzecz której wykonywaliśmy różne zlecenia projektowe Tam również zatrudniłam się na stanowisku projektanta a jednocześnie byłam prokurentem.
W naszym biurze / państwowym zmieniliśmy system pracy i rozliczeń. Każda pracownia pracowała na własny rachunek. „Moja” pracownia osiągała coraz lepsze wyniki nie tylko finansowe ale również w projektach stosowała coraz więcej rozwiązań twórczych, które zostały zauważone przez Ministra Gospodarki Przestrzennej i Budownictwa.
I tak:
Wszystkie nagrody były zespołowe.
Kiedy przeszłam na wcześniejszą emeryturę w 1992 r. nadal kontynuowałam pracę w tym biurze jako menedżer. Zdobywałam zlecenia, opracowywałam dokumentację przetargową i dbałam, aby praca była wykonywana na najwyższym poziomie – dlatego często wygrywałam przetargi niekoniecznie za najniższą cenę.
Pracowałam prawie do 65-tego życia tj. aż do momentu kiedy biuro przekształciło się w spółkę z o.o. z nową nazwą „Biuro Projektów Budownictwa Miejskiego i Wiejskiego”.
W czasie pracy zawodowej udzielałam się społecznie w Polskim Związku Inżynierów i Techników Budownictwa organizując szkolenia, kursy, wyjazdy na ciekawe budowy oraz zakłady z nowoczesną technologią. Pracowałam też jako licencjonowany przewodnik PTTK po trójmieście i po województwie dzieląc się z turystami bogatą historią, zabytkami, architekturą - bowiem historia jest mądrością a przyszłość wyzwaniem. Za prace nie tylko społeczne otrzymywałam dyplomy, medale jak np. „Zasłużony dla Budownictwa i PMB”, odznaki honorowe: „Za zasługi dla Gdańska” oraz „Zasłużony ziemi gdańskiej”, Srebrna i Złota Odznaka PZITB. Ale najcenniejszą nagrodą jest „Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski” przyznany w 1989 r.
To tyle co chciałam przekazać.
Jadzia Duszyńska (Zaniewicz)
Podpowiedź:
Jedno kliknięcie w zdjęcie powiększa je.
Ponowne - jeszcze bardziej.
Moje pierwsze zdjęcie Antarktydy - 3.02.1977 r. (po kilku latach okazało się, że to mój lodospad)
Na tle mojego lodospadu
Nasza stacja
Wiesław Zbrojewicz
Najciekawsza moja praca - napisanie programu „Kosztorysowanie budowlane” na komputer ATARI 130 XL.
Tadeusz Suwezda
Moje wspomnienia i refleksje z naszych spotkań towarzyskich i po zjazdach PG-60BL.
Trzeba jasno powiedzieć i uświadomić sobie i innym, że inaczej już się spogląda na to, co było i inaczej ten świat wygląda z perspektywy przeżytych 82 lat. Refleksje też są inne, choć zdarzenia były niby te same. Więc czytając te moje wspomnienia, weź to pod uwagę drogi czytelniku.
Poczynając od naszej wspólnej eskapady autokarem do Złotych Piasków w Bułgarii, dziś mi się nie mieści w głowie, żeby trzej już prawie inżynierowie, choć jeszcze bez dyplomów w rękach, bawili się w kontrabandę, przemycając futra i rękawice w oponie koła zapasowego w autokarze. A Ty czytelniku to sobie wyobrażasz? Choć z perspektywy czasu wydaje się to śmieszne, ale faktycznie tak było. Wniosek z tego wypływa z tego taki, że były to czasy, dziś bym to określił, jako nienormalne, szalone, opętane młodzieńczą fantazją, jeszcze nieukształtowanego osobowo charakteru młodego człowieka.
Do podobnych zachowań, zaliczyłbym również zachowanie moich kolegów, którzy wypili szampana w swoim towarzystwie (zdaje mi się przy udziale striptizerek), który miał być przeznaczony jako nagroda za pierwsze miejsce w strzelaniu z kbks. Niesmak i skaza na naszych zjazdach pozostała, ale to był pierwszy zjazd. Uznajmy, te i inne niemiłe wspomnienia za niebyłe, wobec tych wspaniałych chwil, które wspólnie przeżyliśmy, które pozwalają nam żyć z nadzieją, że za rok znów się spotkamy na następnym zjeździe koleżeńskim, choć nie da się ukryć, iż coraz trudniej nam to przychodzi.
Ponieważ nie uczestniczyłem w pisaniu naszej książki „SPOTKALIŚMY SIĘ W GDAŃSKU”, a jest tam sporo miłych wspomnień i zdjęć poświęconych mojej osobie, dziękuję za to i czuję się zobowiązany, chociaż w bardzo, bardzo wielkim skrócie coś napisać o sobie.
Urodziłem się w Polsce, na wileńszczyźnie. Tam przeżyłem chwile dobre i złe w moim dzieciństwie, łącznie z okresem II wojny światowej, a potem, jako repatriant, zostałem „rzucony” na tak zwane ziemie odzyskane w powiecie kętrzyńskim. Szkołę podstawową ukończyłem w Korszach i tzw. Ogólniak w Kętrzynie, razem z dwiema koleżankami z naszego R60. Uznaję, że moją autobiografię z tego okresu, byłoby nie na miejscu umieszczać w naszej książce, więc na tym poprzestanę. Jeśli ktoś będzie dociekliwy, to niech moją monografię przeczyta w książce „MONOGRAFIA INŻYNIERÓW POMORSKICH” wydaną pod auspicjami NOT w Słupsku - 2014 r.
Nasze zjazdy.
Uważam, że najbardziej pozostały w mojej pamięci zjazdy: IV. w Tleniu, V. w Krzyni, VI. w Nowej Kaletce, VII. w Sasinie, VIII. w Bieniaszach - napisałem dla moich koleżanek i kolegów parafrazę piosenki „Gdzie są kwiaty z tamtych lat”. Pozwolę ją tu umieścić obok [wiersz poniżej - dop. red.]. IX. w Augustowie, XII. w Tleniu, Złoty Zjazd /50 lat po studiach/, XVI. w Olsztynie i XVII. zjazd w Wrocławiu. Naturalnie są to moje osobiste odczucia, a każdy z uczestników zjazdu, jak najbardziej, może mieć inne zdanie. W mojej pamięci pozostały Janka „koguciki na druciku”, pięknie wykonane przez Mariana „Bajki” Julina Tuwima, no i pieczone prosiaki.
Prawda, że Basi już ślinka cieknie? Smacznego, mniam, mniam, mniam…
Gdzie Dziewczęta z tamtych lat?
Gdzie Dziewczęta z tamtych lat?
Jak te kwiaty?
- Czas zatarł ślad.
Gdzie Dziewczęta z tamtych lat?
Co łamały serca nam…
Kto wie czy było tak...
Kto wie czy było tak...
Gdzie studenci z tamtych lat?
- Dzielni tacy.....
Gdzie studenci z tamtych lat?
– Czas zatarł ślad.
Gdzie studenci z tamtych lat?
W budowlany poszli szlak...
Kto wie czy było tak...
Kto wie czy było tak...
Gdzie ci Chłopcy
sześćdziesiątych lat?
- Butni tacy....
Gdzież ten budowlańców kwiat?
– Czas zatarł ślad.
Gdzie Budrysi z tamtych lat?
Zbudowali przecież szmat…
Kto wie czy było tak...
Kto wie czy było tak...
(Tym, którzy odeszli od nas…)
Gdzież na ziemi jest ich ślad?
Tam gdzie murarz cegłę kładł...
Gdzież na ziemi jest ten ślad
– Czas zatarł ślad.
Gdzież na ziemi jest ten ślad?
Tam gdzie stoi krzyża znak.
Kto wie czy było tak...
Kto wie czy było tak...
Gdzie na ziemi jest twój dom?
Tam gdzie kwiaty...
Gdzież te Kwiaty one są?
– Czas zatarł ślad.
Chłopcy, Chłopcy proszę Was.
Rwijcie Kwiaty póki czas.
Kto wie, może tak... Kto wie,
a może nie...
Przytoczę krótki liścik, który obrazuje moje odczucia ze zjazdów. Oto on:
"Serdecznie witam!
Minęła chwilka, a już by się chciało, aby spotkać się na podobnym naszym zjeździe, chyba to o czymś świadczy. Po prostu było miło, wesoło i aby więcej było takich chwil w naszym życiu. Od Leszka już otrzymałem naszą „zbiorówkę” i fotki sytuacyjne, oraz liścik, który napisał do Staszka Popisa. Piszę o tym, bo ja Mu nie daruję. Napisał, że Marian tak śpiewał, że „Dziewczyny” płakały, ja natomiast dramatycznie – tylko nie wyraził się ściśle, choć do tego zobowiązuje Jego wykształcenie, czy tak źle, czy tak operowo. Na wszelki wypadek, jeśli dane mi będzie śpiewać, to będzie lepiej, jeśli Go wyproszę. Teraz już na poważnie, dziękuję Wszystkim za mile wspólnie spędzone chwile w przepięknej krainie mazurskich jezior. W załączeniu przesyłam fotki, jakie zostały „zapisane” na mojej kliszy."
Marian Wysocki - Tenor Marian i Tadeusz Tadeusz Suwezda - Baryton
Powstaje pytanie, co zrobić ze zdjęciami z naszych spotkań, których są setki, a może i tysiące? One odzwierciedlają nasze zachowania, uczucia i szkoda, aby nie uwzględnić ich w naszej książce. Realia są jednak inne, trzeba będzie opracować specjalny album zjazdowy, a w książce umieścić tylko charakterystyczne zdjęcia ze zjazdów. Ja osobiście liczę tu na inwencję Celinki i Leszka. Deklaruję swoją pomoc, o ile mi tylko pozwoli zdrowie. Chciałbym doczekać się wydania „ALBUMU PG-60BL".
Życie zawodowe.
Zjazdy nasze, to tylko migawka z naszego życia, już dorosłego człowieka z dyplomem w ręku. Czas zrobić krótki bilans zawodowy. Moje życie zawodowe, można powiedzieć, że rozpoczęło się ostrym startem. Po trzech miesiącach pracy w Dziale Technicznym Lęborskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Terenowego w Lęborku, „postawiono” mnie na kierownika budowy, dość kłopotliwego w budowie, budynku mieszkalno-usługowego. Był to dla mnie dość wymagający egzamin organizacji budowy i kontaktów międzyludzkich na budowie. Wydaje mi się, że go zdałem, bo awansowano mnie na kierownika rejonu. Po reorganizacji i komasacji przedsiębiorstw, zostałem kierownikiem Działu Techniczno-Ekonomicznego Przedsiębiorstwa Budownictwa Rolniczego, odpowiedzialnym za kontakty z biurami projektowymi i weryfikacji kosztów budów. W tym też okresie, zorganizowałem Koło Polskiego Związku Inżynierów Budownictwa. W 1972 r., na mój wniosek, został powołany Terenowy Zespół Usług Projektowych pod moim kierownictwem. Jako ciekawostkę, należy wymienić, że po raz pierwszy przydało mi się wykształcenie magisterskie do zaprojektowania tarcz żelbetowych i to jednej z jednoczesnym skręcaniem. Przydały się w obliczeniach całki. W 1977 r. na wniosek I sekretarza PZPR Jana Kurylczyka zorganizowałem Dyrekcję Rozbudowy Miast i Osiedli w Lęborku, obejmująca swym działaniem również powiat bytowski. Jako dyrektor, z perspektywy czasu, muszę przyznać, że był to skok już nie tylko w sferę umiejętności inżynierskich, ale i współdziałań z władzami gospodarczymi, politycznymi i bankami. Po przekształceniu Dyrekcji Rozbudowy Miast w Rejonowy Zarząd Inwestycji i znacznym zwiększeniu zakresu obowiązków w związku z budową elektrowni jądrowej w Żarnowcu, podjąłem decyzję o budowie nowej siedziby z zapleczem magazynowym To było nowe wezwanie do skompletowania niezbędnej technicznej i księgowej załogi. W szczytowym okresie 76 osób. Jednak nie żałuję tej decyzji, Pozwoliło mi z taką załogą przyjąć na siebie, jako dyrektor RZI, generalne wykonawstwo budowy szpitala miejskiego w Lęborku na 800 miejsc łóżkowych. Podjąłem taką decyzję z uwagi na odmowę podjęcia się obowiązków generalnego wykonawstwa przez przedsiębiorstwa wykonawcze. Budowa szpitala w Lęborku nie miała szans włączenia do planu wojewódzkiego bez generalnego wykonawcy.
Była to budowa bardzo wymagająca w realizacji. Podwykonawców instalacji tlenowej i montażu dźwigów „ściągnęliśmy” aż ze Śląska. Magazyny nasze były załadowane różnymi urządzeniami i wyposażeniem szpitalnym. Naturalnie trzeba było zorganizować odrębną służbę magazynową dla potrzeb budowy szpitala. Roboty tzw. wykończeniowe wykonywała Spółdzielnia Rzemieślnicza, dla której trzeba było zabezpieczać niektóre trudno dostępne materiały budowlane. Cały proces legislacyjny był dość trudny w realizacji i nie można było dziwić się, że wykonawcy bronili się przed podjęciem generalnego wykonawstwa. Tzw. „operatywki” koordynujące roboty i dostawy odbywały się prawie co tydzień. Dziś czuję niesmak, że już ś.p. Bogdan Morawski, który był wykonawcą robót tynkarskich, posadzkowych i malarskich, który był tak zaangażowany w tę budowę, że poświęcał swój wolny czas, nie dostał żadnego wyróżnienia i odznaczenia. Czy żałuję tego kroku podejmując się generalnego wykonawstwa? I tak i nie, przecież obiekt został zbudowany i społeczeństwo korzysta z niego. Mam satysfakcję, że przekazałem klucze użytkownikowi, z udziałem wicepremiera Manfreda Leona Gorywody, choć z władz wojewódzkich, jakoś tego faktu nikt nie zauważył, odznaczony został użytkownik, który przejął klucze do wybudowanego budynku, dyrektor szpitala. Po raz drugi satysfakcja, że inni też popełniają błędy.
Dlaczego poświęciłem tyle czasu tej budowie, ano dlatego, że była to moja najtrudniejsza decyzja i najważniejsza budowa. Choć przecież byłem udziałowcem w realizacji wielu budów, ta zawsze będzie najważniejszą, bo piętrzyła niezliczoną ilość trudności.
Należy nadmienić, że na drodze swojego życia zawodowego spotkałem wielu przyjaciół i ludzi mi życzliwych, o czym świadczą nadane mi odznaczenia i różne medale w dowód uznania za pracę zawodową i pracę społeczną. Naturalnie, te odznaczenia i wyróżnienia to praca zbiorowa, przy udziale całej załogi i współpracowników. Uhonorowany zostałem: Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem 40-lecia Polski Ludowej, Srebrną Odznaką “Zasłużony dla Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych”, Złotą Odznaką “Zasłużony dla Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych”, Srebrną Odznaką “Zasłużony dla Gospodarki Przestrzennej i Komunalnej”, Srebrną Odznaką Ministerstwa Kultury i Sztuki za opiekę nad zabytkami, Złotą Honorową Odznaką Przyjaciół Harcerstwa nadana przez Główną Komendę Harcerstwa Polskiego, Odznaką Honorową „Za Zasługi dla Województwa Słupskiego”, Honorową Odznaką NFOZ przyznaną za zasługi przez Krajowy Komitet NFOZ, Srebrną Odznaką Honorową PZITB, Srebrną Odznaką Honorową NOT, Złotą Odznaką Honorową NOT, Złotą Odznaką Honorową PZITB, Złotą Odznaką Honorową Polskiego Związku Emerytów Rencistów i Inwalidów za zasługi dla Związku, Krzyżem za Zasługi dla Kombatantów przyznanym przez Zarząd Główny Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polski i Byłych Więźniów Politycznych. Otrzymałem również liczne medale i wyróżnienia: MRN „Za Zasługi w Rozwoju Miasta Lęborka”, „Zasłużony Pracownik Rejonowego Zarządu Inwestycji w Lęborku”, „Zasłużony dla O/PZiTB w Słupsku”, Medal Honorowy Oddziału PZiTB w Słupsku jako wyraz najwyższego uznania Oddziału PZITB w Słupsku za wkład pracy na rzecz stowarzyszenia PZiTB, Komitetu Terenowego NOT w Lęborku w Roku Srebrnego Jubileuszu za zaangażowanie na rzecz środowiska technicznego, XXX-lecia zakładu Kombinatu Budownictwa Komunalnego Zakład Nr 2 w Lęborku, XXV-lecia działalności Zakładów Wytwórczych Aparatury Wysokiego Napięcia – „ZWAR” im. G. Dymitrowa Zakład Nr 3 w Lęborku w dowód uznania, Komitetu Terenowego Federacji Stowarzyszeń Naukowo Technicznych NOT z okazji XX Dni Techniki, Spółdzielni Rzemieślniczej LEVINO w Lęborku z okazji 25 lat działalności.
Otrzymałem też wiele dyplomów, wręczanych za zaangażowanie w prace społeczne i zawodowe, one również były nie mniej ważne i mobilizujące do dalszej pracy i stanowiły zachętę do różnego typu działań.
W dniu 21.09.1990 r. otrzymałem Medal „Zasłużony dla Federacji SNT-NOT Rady Wojewódzkiej NOT” z wpisaniem do Księgi Zasłużonych, z okazji XVIII-lecia działalności Federacji SNT-NOT w Słupsku.
Na stanowisku dyrektora Rejonowego Zarządu Inwestycji w Lęborku pracowałem do 28 lutego 1991 roku.
Od 30 kwietnia 1991 roku podjąłem samodzielną działalność gospodarczą, z główną specjalnością jako licencjonowany rzeczoznawca majątkowy i biegły sądowy.
Zaczęło się życie emeryta
Nareszcie można zobaczyć „kawałek” świata.
Życie jednak to nie tylko praca, praca i jeszcze raz praca. Poza pracą życie też ma swoje uroki, którymi są spotkania rodzinne i rozrywka. Staram się te wszystkie elementy w miarę dozować i godzić ze sobą. Niestety, nie doczekałem się syna, mam trzy córki, ale dom zbudowałem. Mam pięcioro wnuków i jako rodzynkę: jedną wnuczkę. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwym dziadkiem. Udało mi się przy znacznym udziale córki Ewy i zięcia Edmunda Ropel zwiedzić liczne miejscowości i kraje, między innymi Paryż, Budapeszt, Brukselę, Barcelonę, Loret de Mar, Le Gardę, Wenecję, Weronę, miasta na drodze Dolomitów Włoskich, miasta tzw. czterech skoczni, Mediolan, Monachium, Berlin, Wiedeń, Pragę, Bratysławę, Bukareszt, Baku, Soczi, Suchumi, Krasnodar, Kijów, Moskwę, San Petersburg, Wilno, Grodno i wiele, wiele innych miast i związanych z nimi zamków i pięknych okolic.
Mam też inną swoją pasję. Najpierw zbierałem znaczki, ale namówiono mnie, abym jako emeryt zajął się też życiem kulturalnym. Wspólnymi siłami z innymi emerytami założyliśmy chór „Kwiaty Jesieni”, potem „Radość Życia”, który z powodów usamodzielnienia się i przejścia pod skrzydła domu kultury FREGATA, przemianowaliśmy na „EMERYTON”. Zdobyliśmy uznanie wśród słuchaczy i staramy się, jak możemy, utrzymać się na powierzchni, bo w sposób naturalny członków ubywa, a pasjonatów do śpiewania nie przybywa.
Nie rezygnuję łatwo z życia, bo jestem z pokolenia przedwojennego, a podobno życie hartuje, więc niełatwo mnie złamać.
Moje koleżanki z chóru tak widzą moją postawę po osiemdziesiątce. No i tak mam trzymać do setki. Trudne zadanie, bo jak się mówi, już mam krótki oddech i coraz trudniej śpiewać legato z crescendem.
Dużą satysfakcję sprawiły mi władze miejskie. Zostaliśmy, wspólnie z dyrektorem ZWAR Zdzisławem Dzitko, uhonorowani z okazji naszego osiemdziesięciolecia, medalami „Za zasługi dla Lęborka”. Medale, wraz z kwiatkami, miałem przyjemność przyjąć z rąk Witolda Namyślaka - Burmistrza Miasta Lęborka. Nadmienić należy, że odbyło się to w świetnej scenerii, z udziałem koleżanek i kolegów z NOT, oraz przedstawicieli władz miejskich i powiatowych, a także delegacji NOT ze Słupska, Gdańska i Warszawy. Odbyło się to w trakcie obchodów Lęborskich Dni Techniki.
Obecnie najważniejszym moim zadaniem jest zorganizowanie Zjazdu PG- 60BL w Łebie. Jestem już w połowie drogi i nie odpuszczę, jestem, aby Was zmobilizować koleżanki i koledzy do licznego i aktywnego udziału w relaksie i wypoczynku w pięknym mieście Łeba. Co dalej będzie, „Qej sera, sera…”, czas nam pokaże, my jesteśmy tylko malutkim pyłkiem tego świata...?
Głównym mottem, na dalsze moje życie, niech będzie powiedzenie Władysława Bartoszewskiego: „Warto być przyzwoitym”.
Piotr Świercz
Odnośniki do innych stron:
Podpowiedź:
Jedno kliknięcie w zdjęcie powiększa je.
Ponowne - jeszcze bardziej.
Lucjan Łukasiewicz
Podpowiedź:
Jedno kliknięcie w zdjęcie powiększa je.
Ponowne - jeszcze bardziej.
Witold Kaliński
Pasja brydżowa - <tutaj kliknij>
Na zdjęciach:
Jurek Pawelski
Zakład Wydobywczy "Kruszywo" Sp. z o.o. eksploatuje złoże "Grzybowo II" na terenie gminy Kościerzyna, położonej w południowo - zachodniej części woj. pomorskiego.
W okolicy już od 1955 r. prowadzono poszukiwania kruszywa. Głównie w rejonie Lubiany. Dalsze prace koncentrowały się w rejonie m. Rybaki, gdzie w latach 1968 - 1969 udokumentowano dwa złoża, a dwa lata później kolejne złoże w rejonie Grzybowa rozpoczęto z większą lub mniejszą intensywnością eksploatować od 1976 r. Czyniono to, w zależności od zapotrzebowania, na dużą skalę metodami przemysłowymi lub eksploatując piaski drobnoziarniste służące okolicznym mieszkańcom. Obecnie wydobywanie kruszywa naturalnego prowadzone jest sposobem odkrywkowym, wyrobiskiem wgłębnym, systemem ścianowym, a następnie kopaliny poddawane są dalszemu uszlachetnianiu.
Piotr Szewczyk
Prezentuję kilka ciekawostek o gdańskiej fabryce domów, z wyrobów której powstały takie gdańskie osiedla jak Chełm, Zaspa czy Morena.
Fabryka o wdzięcznej nazwie "Gdański Kombinat Budowy Domów" powstała w 1969 roku w Gdańsku Kokoszkach, na nowo włączonych w tereny miasta obszarach. Kilka lat wcześniej zapadła decyzja o lokalizacji w tym miejscu parku przemysłowego. Prócz fabryki domów powstały takie firmy jak Centrostal czy Metalzbyt.
O ile fabryka domów zasłynęła dzięki epizodowi „blokowiskowemu”, o tyle mało osób wie, że z powodzeniem działa ona do dziś. W 1996 roku zakład przebranżowił się na produkcję mniejszych elementów betonowych, takich jak bloczki, nadproża, elementy klatek schodowych, filary itp. Dzięki temu nie została zmiażdżona przez niewidzialną rękę rynku :-)
Ze współczesnych inwestycji fabryka miała swój udział w budowie m.in. w przebudowie siedziby Radia Gdańsk, rozbudowie Filharmonii, budowie Alfa Centrum czy kinopleksu Krewetka. Od niedawna firma zajmuje się też mieszkaniową deweloperką samodzielnie budując i sprzedając mieszkania jako deweloper Kokoszki. Czyżby powrót do korzeni?
Miejsce narodzin gdańskich osiedli doskonale ogląda się z perspektywy roweru. Tuż obok znajduje się bocznica kolejowa, używana jeszcze przez pociągi towarowe. Dawniej funkcjonowała tu również stacja pasażerska.
Podpowiedź:
Jedno kliknięcie w zdjęcie powiększa je.
Ponowne - jeszcze bardziej.
Krystyna Nawrocka (Próchnicka)
Budowa kościoła pw. Matki Boskiej Fatimskiej w Gdańsku - Żabiance, którego kierownikiem budowy w latach 1993 – 2003 była nasza Krysia Nawrocka.
Podpowiedź:
Jedno kliknięcie w zdjęcie powiększa je.
Ponowne - jeszcze bardziej.
Lech Rościszewski
Lech Rościszewski
Po studiach, znad morza pojechałem do pracy na południe - odtąd życie moje miało upływać w ciągłej podróży przeprowadzkach i wojażowaniu za pracą i dla przyjemności. Zacząłem pracować już przed studiami, w 1954, lecz od 1960 do 2002 pracowałem nieprzerwanie przez 42 dwa lata, miałem osiemnastu pracodawców i dwudziestu szefów, pracowałem na trzech kontynentach w czterech krajach i dwudziestu trzech miastach i miejscowościach. Pierwsze piętnaście lat przepracowałem na budowach pięciu zakładów przemysłowych, prowadziłem roboty albo nadzorowałem projektowanie i budowę pięćdziesięciu trzech obiektów o łącznej kubaturze prawie 193000 m3, pełniłem też nadzór nad przygotowaniem wykonaniem projektu i budową dziesięciu fabryk przerabiających drewno
Przez kolejnych pięć lat zajmowałem się budową stacji polarnej i organizacją wypraw na tą stację. Uczestniczyłem w trzech wyprawach - dwie pierwsze zabrały na trzech statkach 3750 ton różnego sprzętu materiałów i wyposażenia. Wszystko było rozładowane na morzu i przetransportowane na ląd. Wybudowaliśmy stację badawczą złożoną z dwudziestu obiektów o kubaturze prawie 9000 m3, zasilanych w energię elektryczną i słodką wodę. Przy pierwszym przekroczeniu równika przeszedłem drugi swój chrzest i dostałem rybie imię. Po powrocie przygotowałem następną wyprawę, na której rozbudowaliśmy jeszcze stację. Zainicjowałem i uruchomiłem prace badawcze nad podstawowymi problemami technicznymi budownictwa w rejonach polarnych. Zimowałem na piątej wyprawie, spędziłem na stacji 444 dni. Uzyskane doświadczenia zawarłem w trzech artykułach zamieszczonych w czasopismach technicznych i naukowych oraz czterech wygłoszonych prelekcjach i wykładach.
Kolejne dziesięć lat pracy w prastarej stolicy i u bratanków bardzo intensywne, lecz mniej atrakcyjne zawodowo: mieszkaniówka, trzy obiekty publiczne, trochę przemysłówki, było też projektowanie wszystko - to z pozycji dyrektorskiej więc inny charakter pracy.
Ostatnie dziesięć lat to znowu wielka budowa: centrum handlowe 37600 m2, 183000 m3, zupełnie nowe technologie, techniki, systemy i 17 miesięcy roboty. Potem, jako zwykły kierownik, konstrukcja na mokro 2300 m2, cztery kondygnacje, w dwa miesiące i padłem. Zaraz potem nowy szef i robota mojego życia na przejściu granicznym. Miałem zupełną samodzielność, najpierw koncepcja zagospodarowania na 24 hektarach, potem realizacja - działka półtora hektara, budynek 6500 m2 powierzchni, 39000 m3 kubatury, zewnętrzne uzbrojenie instalacyjne i drogowe, nadzór nad projektowaniem, koordynacja wykonawstwa, nadzór nad realizacją, łącznie z aranżacją i kolorystyką wnętrz, systemem informacji wizualnej - całość pod klucz w 18 miesięcy.
Wydałem też dość bogaty prospekt o tym obiekcie.
Dach obecnego Blue City - stan prac na czerwiec 2000 r.
Lech Rościszewski
Absolwent z numerem indeksu 12189
ANTARKTYKA: Mój szmaragdowy lodospad - tak daleko ale taki ładny
Lodospady Szmaragdowe, zwane również Lodospadami Rościszewskiego. Cordozo Cove w Fiordzie Ezcurra. Zdjęcie wykonane podczas 34. Polskiej Wyprawy Antarktycznej - Zatoka Admiralicji, Wyspa Króla Jerzego, Archipelag Szetlandów Południowych, Antarktyka.
Źródło (zdjęcie i opis): http://www.national-geographic.pl/fotografia/lodospady-szmaragdowe
* * *
Location: Antarctica - King George Island
Latitude: 62° 10' 30" (62.175°) south
Longitude: 58° 33' (58.55°) west
Elevation: 153 metres (502 feet)
Icefall, outlet of Warszawa Icefield, at Minsiment Cove, Ezcurra Inlet, Admiralty Bay area.
Sheet W 62 58. Named after Eng. Lech Rosciszewski M. Sc., technical-organizer of expeditions to Arctowski Station.
Polishname: Lodospad Rościszewskiego (Birkenmajer, 1980).
* * *
W małej zatoczce fiordu Ezcurra, Monsimet, tuż pod Lodospadem Rościszewskiego, powstał dzisiaj „Czerwony Domek”. To tymczasowe schronienie dla naszych geologów; w praktyce dla Ani Mozer. Na dobrą sprawę tylko ona, z jedną z osób ze Stacji do pomocy, prowadzić będzie badania geologiczne na skałach w najbliższej okolicy. Domek jest solidnej konstrukcji, przynajmniej na taką wygląda, ma swój piecyk, wyposażony jest w dwa łóżka oraz stolik i szafkę. Wielkość domku w planie to około 3,5 x 2 metra. Jako, że szykowany był do prac na Spitsbergenie, wyposażony jest również w otwory strzelnicze do płoszenia niedźwiedzi polarnych. U nas nie będzie to potrzebne! Do postawienia domku, specjalnie zaangażowane zostają dwie osoby z technicznego personelu Stacji. Tylko do tego celu. Zajmuje im to kilka godzin. Płynąc na nurkowanie na wyspie Dufayel, wizytujemy plac budowy. Miejsce malownicze. Życzymy Ani spokojnej i owocnej pracy i oby jak najszybciej wracała do nas!
Autor: Michał Adamczyk
* * *
Zestawienie wypraw i uczestników (Lech Rościszewski był na I, II i V):
https://arctowski.aq/pl/lista-wypraw/wyprawy-1-10/
* * *
O Polskiej Stacji Antarktycznej im. Arctowskiego i jej historii można poczytać:
web.facebook.com/arctowski
* * *
Bronek Jefimow
Ta niesamowita historia życia i drogi naszego kolegi Bronka Jefimowa do naszej grupy Rocznik ‘60 jest świadectwem, jak różne te drogi do Politechniki Gdańskiej były nas wszystkich. Doświadczenia życiowe Bronka, jak ja teraz to widzę, były odzwierciedleniem jego poważnego podejścia do nauki i życia.
Poniższy wywiad jego siostry profesor Reginy Pawłowskiej w Dzienniku Bałtyckim 17.01.2014 r., jest dowodem, że w dążeniu do celu nikt i nic nie stanowi żadnej przeszkody do jej osiągnięcia.
Jerzy Góra
Drodzy Koleżanki i Koledzy
Poniżej nasz kolega Jurek Góra
Osobowość Roku 2013 Województwa Gdańskiego.
Niech będę wyrazicielem nas wszystkich i złożę Tobie Jurku serdeczne gratulacje za Twoją działalność w poprawianiu bezpieczeństwa na drogach Województwa Gdańskiego. Mam także nadzieję, że Twoim śladem Pójdą inne województwa.
Ekspertyzy
Budowy
Prace badawcze
Publikacje naukowe
Artykuły w czasopismach technicznych, referaty w księgach konferencyjnych oraz opracowania podręcznikowe.
Autorzy:
Wanda Hryniewiecka
Witold Pieśla
Lech Rościszewski
Iwona Sulikowska - Pawlukiewicz
Na etatach i na swoim