GALERIA
(kliknij w miniaturę zdjęcia aby je powiększyć)
"Spotkanie po 47 latach"
8 ÷ 10 czerwca 2007 r.
XI. Zjazd - Klewki k. Olsztyna
Zaproszenie
na XI Zjazd P.G. - BL "Rocznik 60" do "Leśnych Wrót", położonych niedaleko Olsztyna. Dojazd drogą Nr 53 w kierunku Szczytno - orientacja na załączniku. Spotkamy się tradycyjnie w czerwcu w dniach 8,9,10.
Zaproszenie kierujemy do koleżanek, kolegów oraz ich współmałżonków lub osób towarzyszących. Ułatwieniem organizacyjnym byłoby telefoniczne lub listowne zgłoszenie uczestnictwa do 30 kwietnia 2007r.
Co do programu na wspólne spędzenie czasu, to postaramy się nie przeszkadzać w doborze zajęć w czasie wolnym od posiłków i wypoczynków. Grafik przedstawia się następująco:
1. Piątek 08.06. przyjazdy od godz. 13:00, posiłek przed uroczystą kolacją postaramy się "upitrasić". Kolacja bankietowa o godz. 20:00.
2. Sobota 09.06. - zwiedzanie okolicy z wykorzystaniem możliwości Ośrodka, np. zwiedzanie parku ze zwierzętami, jazda konna, przejażdżki rowerem, wozem konnym po leśnych duktach, skorzystanie z boisk sportowych, rowerów wodnych, możliwość kąpieli w jeziorze, ognisko.
3. Niedziela 10.06. - pożegnanie, odjazdy do godz.l3:00
Koszt imprezy skalkulowano na 330 zł. od osoby. Opłatę prosimy przekazać na konto […]; najlepiej do dnia 20 maja.
Kontakt w sprawach wątpliwych odnośnie zjazdu i dojazdu pod nr telefonu […]
Organizatorzy: Anna Irena Płotek […] Olsztyn […]
Andrzej Głębocki Tel. […]
Pozdrawiamy i do zobaczenia!!!
Refleksje po XI Zjeździe BL-PG "Rocznik 60"
Kolejne nasze spotkanie przeżyliśmy w „Leśnych Wrotach” koło Olsztyna w dniach 8-10 czerwca 2007 r., w szczególnie gorącej, bo trzydziestostopniowej atmosferze. Warto wspomnieć bankiet do godz. 3:00, karty do białego rana, balety sobotnie na chodniku pod oknami hotelowymi przy samochodowej muzyce. Po raz pierwszy słuchaliśmy duetu ,,Marian - Tadzio", były kajaki i trochę tenisa. Po 16-letniej przerwie powitaliśmy kolegę Wiktora Specyalskiego wraz z małżonką, który wrócił do swoich z USA.
Na spotkanie dotarły 53 osoby. Nie dojechał Jurek Kozłowski, który zamiast na zjeździe znalazł się w szpitalu. Była też gorąca linia telefoniczna z Jasiem Sawickim rehabilitującym się po wypadku samochodowym. Obu naszym kolegom życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i obecności na najbliższym zjeździe. Władkowi Zaborowskiemu plany się pokrzyżowały i nie mógł do nas dołączyć, za to z własnej i nieprzymuszonej woli "zasponsorował" nam dokumentację pozjazdową - dziękujemy.
Koleżeńskie pozdrowienia przesłali: Staszek Popis z RPA, Janek Sawicki, Celestyn Nocuń, Grażyna Komincz, Lidka Borowczyk.
W trakcie bankietu odbył się przetarg na najbliższy zjazd - padło na Bydgoszcz. Proponowano także jubileusz 50-lecia w Gdańsku.
Terminy i szczegóły ustalą lokalni absolwenci ww. lokalizacji, we właściwym sobie czasie i bez presji konkurencji.
Na przekór różnym przeciwnościom losowym nie jesteśmy zgorzkniali i stać nas jak zawsze na chwile humoru i wesołej zabawy we wspólnym gronie, oby tak dalej i do zobaczenia w Bydgoszczy.
Olsztyn, lipiec 2007 r.
Irena Płotek
SPRAWOZDANIE Z DRUGIEGO DNIA POBYTU KOLEŻANEK I KOLEGÓW
Z ROCZNIKA 60 /ZESZŁEGO WIEKU/ W LEŚNYCH WROTACH KOŁO OLSZTYNA.
Zgodnie ze zobowiązaniem spróbuje opisać ten dzień.
Drugi dzień naszych spotkań prawie zawsze jest taki sam. Na atmosferę tego dnia wpływa „zmęczenie” po balu otwarcia z dnia (nocy) poprzedniego a zatem spojrzenie na koleżanki i kolegów już nie jest takie świeże jak na przywitaniu; już się odnaleźliśmy, już zauważyliśmy, że ten jeszcze bardziej osiwiał albo wyłysiał i zmarszczył się na twarzy i pochylił się jeszcze trochę albo mięsień piwny mu się rozwinął no i oczywiście skończył już pracować, o kobietach nie napiszę, bo nie wypada, ale one zresztą są coraz młodsze i piękniejsze i może miał racje chyba Marian W. mówiąc kiedyś, że „nie dostrzegaliśmy ślepi urody i innych zalet naszych koleżanek w czasie studiów, gdy jednak były nieco młodsze a my mniej mądrzy co nas poniekąd tłumaczy”.
Wszystko w sobotę dzieje się nader spokojnie a nawet trochę ospale wspomina się i bal i fragmenty życiorysów od ostatniego spotkania swoje i bliźnich. Nie mam zamiaru opisywać naszych losów, nie mam zamiaru różnicować, bo to sprawa osobista i niejednoznaczna. Jesteśmy dla siebie tego dnia miii a nawet chyba bliscy. Nie będę opisywał bohaterów spotkania to znaczy nas wszystkich, bo nie takie mam chyba zadanie. No może fakt, ze zjawił się Specyalski po tylu latach a jakby nie było takiej przerwy. Mam opisać ogólną atmosferę. Nie powinienem opisywać, bo to nieistotne rozkładu dnia np. śniadanie o tej godzinie, obiad o tej i kolacja wieczorem przy ognisku tj przy grillu. Faktem było jednak, że niektórzy koledzy pomieszali godzinę śniadania z porą kolacji, ale raz się żyje. Niemniej trudno uciec od wspominania wszystkich razem i poszczególnych osób. Różne mamy problemy. Np. jest taki facet jeden z nas, który upierdliwie dopomina się o poradę: czy pracować jeszcze czy nie pracować. Ojej znowu nie piszę na temat.
No więc atmosfera była spokojna zarówno z powodu „zmęczenia” jaki i z powodu fantastycznego upału, który można było znosić z ogromną przyjemnością siedząc pod daszkiem, na ławach przed jadalnią i poddawać się ciepłemu wiaterkowi. I tak od śniadania do obiadu, bo też wystawiono „państwu” kawkę i herbatkę na stołach a i piwo można było dostać w bufecie, Można powiedzieć, że jest sielsko; nie ma zmartwień, nie ma telefonów nie ma żadnej pracy ani obowiązków tylko ten ciepły wiaterek. Zwyczajnie raj. Rozmowy me i leniwe o dzieciach a bardziej może o wnukach, trochę o przeszłości, trochę dowcipów niekoniecznie cenzuralnych. Można byłoby w tym miejscu, ale nie wiem czy należy trochę opisać to nasze pokolenie wychowane w skromnych warunkach, w ustroju dość abstrakcyjnym a mimo to w dużej dyscyplinie etycznej i odpowiednich zasadach co powoduje ogromną przewagę wprost przepaść nad obecnymi młodymi. No więc wracajmy do tego dnia drugiego otóż opisujący mógłby stanąć w drzwiach jadalni i sali balowej jest godzina około 11:00, już po pysznym śniadaniu - zresztą jedzenie cały czas było znakomite - i popatrzywszy na wspomniane już ławy pod dachem widzi najbliżej siebie nieużytych karciarzy (podobno bridż to nie karty), którzy coś tam mamroczą jakieś nieznane zwykłym ludziom określenia; jakiś pas lub piki a panie nieopodal siedzą same a może zresztą im z tym lepiej co za pociecha z takich karciarzy. Ale karciarze już kończą, pewno się znudzili, czemu się nie dziwię i rozchodzą się po wspomnianych ławkach i włączają się do rozmów. Rozmowy toczą się w "podzespołach", a są przeróżne: i o polityce i o pracy (jeszcze) no i oczywiście o naszych współczesnych przywódcach też. O nie, nic nie napiszę, co mówiono. Cicho sza, może ktoś niepowołany to przeczytać jakieś ABW lub inny czort.
Trzeba wspomnieć też o pięknym i mało skażonym cywilizacją terenie na przestrzeni od budynków do jeziora, wprost wymarzonym do spacerów, część z nas korzystała z tych spacerów a było pięknie. Obiad, jak już wspomniałem, jak każdy posiłek dobry a po obiadku niektórzy poczuli konieczność odrobienia niedostatków snu spowodowanych balem no i poszli sobie uciąć krótka drzemkę. Drzemka potrwała czasami nawet do kolacji. Kolacja też na powietrzu (jak to świetnie) i atmosfera swobodna a nawet radosna, znowu jedzenie oczywiście bardzo dobre i poprawiające dodatkowo humor biesiadników piwo, do tego przejażdżka furką pokrytą dachem z dodatkowymi atrakcjami. No i potem występ lokalnego śpiewaka i to już był punkt kulminacyjny i Tadzio miał przy tej okazji swój występ. Przy tym uważam, że stanowczo za mało śpiewamy. Może to dlatego, że zbyt mało pijemy alkoholu i piją tylko wybrani, i nie wszyscy z nich umieją i lubią śpiewać, choć niektórzy bardzo. Uważam, że śpiewanie doskonale robi na nastrój na takie niewinne rozklejenie się tak potrzebne w dzisiejszych trudnych czasach. Niniejszym składam postulat do Najwyższej Rady Rocznika 60 o włączenie do porządku najbliższego Zjazdu grupowych śpiewów. Na początek mam już w zanadrzu kilka piosenek np. „Jeszcze w zielone gramy” lub „Niech żyje bal” i inne by się znalazły a przewodników mamy przecież świetnych.
Pożegnalna kolacyjka kończyła się jeszcze jednym spacerem nad jezioro, które tym razem czarowało przecudnym zachodem słońca.
Koniec drugiego dnia to właściwie koniec naszego spotkania. Poeta - pieśniarz napisał sto lat temu „koniec dnia czerwonym pachnie winem” - nasz koniec dnia zapachniał tęsknotą za czymś, co już nigdy nie wróci, bo spotkanie się kończy i młodość już dawno się skończyła i wiek dojrzały się skończył, zaczął się już wiek bardzo dojrzały i nie ma co tu mówić dowcipnie po czesku „to se ne wrati” bo to jest cholernie smutne i trzymajmy się do następnego spotkania. Ech życie.
Na spotkaniu pozostały nam tylko jutrzejsze pożegnalne pocałunki, pomachanie ręką życzenia powodzenia i dobrego zdrowia (oj potrzebne) i „do zobaczenia”.
Bogdan
Siedemdziesiąt mieć lat to nie grzech - refleksje z XI Zjazdu Rocznika 60
Jak zawsze pojechaliśmy z Warszawy z Jurkiem i jego Hanią. Po drodze był obiad na zamku w Nidzicy, topory zostały też kupione, potem już leśnymi, pięknymi, polskimi drogami do Leśnych Wrót. Powitał nas skromny, ale nowy transparent i drewniana rzeźba wyniosłej dziewczyny. Zastaliśmy wcześniej przybyłych: Kazia ze swoją panią i Janka z Danusią. Zaraz potem przyjechały nasze dziewczyny Stasia i Danka oraz jako kierowca nasz Benek. Uśmiechy, całusy i uściski, bo dawno nie widzieliśmy się. Spacer nad jezioro, pogaduszki i promienne spojrzenia. Po południu pojechaliśmy zwiedzić Starówkę w Olsztynie. Ładna architektura, europejski tłum, dobre lody i Kopernik z wypucowanym nosem. Były też pierogi pięciu rodzajów. Wieczór spędziliśmy w 11-to osobowym gronie wcześniaków zjazdowych, na łonie mazurskiej przyrody przy wódeczce i westchnieniach do przeszłości. Wyrwaliśmy jeden piękny dzień z naszej codzienności.
Nazajutrz po szybkim śniadaniu w pełnej gotowości obiektywów wypatrywaliśmy naszych. Jeszcze nie, jeszcze nie a potem samochód za samochodem i nasze dziewczyny i nasi chłopcy. Uśmiechnięci jak zawsze, serdeczni i uradowani. Cudowny Rocznik 60. Jedna z naszych dziewczyn mówi do kolegi Co ona mówi?? Chyba nie nasza. Na powitanie Marian w imieniu naszej kochanej Irenki, szefowej tego spotkania, częstuje szampanem, skromna Irenka odbiera wyrazy uznania i kwiatki, radosne buźki wkoło i „sto lat” rozbrzmiewa gromko. A potem gadanie, gadanie i dusza się raduje i serce łaskocze i lat nam nagle ubywa. Po kilku godzinach, w elegancji, zbieramy się przed balową salą. Trzeba wykorzystać ten szpan i zrobić ładne, zbiorowe zdjęcie. Pozujemy więc cierpliwie. Hania i Wanda jeszcze się stroją wiec się nie załapały. Tak samo miał Stefan w Unieściu. Ale zarachowani są. I one i on. A teraz bal. Niech żyje bal. Ile my to mamy lat? Skąd ten zryw do dziewczyn? Stare rytmy w sercach grają, iskry w oczach, skromny acz czuły uścisk i jest pięknie. Żyć się chce. Hej młodości nasza. Czy coś się zmieniło? Z kartami już trochę gorzej, Witka opuścili partnerzy, więc dosiadamy się z Prezydentem i Metaxą, ale szczęście nie tu. Trzeba było pilnować co było przed godziną. Ale tradycji jest zadość. Brydż ma większe powodzenie i karta tam też lepiej idzie. Mogę powiedzieć, bo wygranemu szlemikowi z kontrą przypadkowo kibicowałem.
Sobota - dzień luzu i odpoczynku po wszystkich emocjach. Spacery, pogaduszki, piwo i zdziwienie nie ustające, że może być tak dobrze, że wśród tylu ludzi możesz być taki, jaki jesteś a oni cię lubią. Teraz jest czas, aby przekazać przywiezione pamiątki, niespodzianki, zdjęcia oraz aby zrobić pierwsze ustalenia na jutro. No bo film ma być i znowu książka ma być bo Benek ma nowy pomysł i do księgi Guinessa trzeba by to wszystko wpisać, jak proponuje Stefan. Jak to wszystko zapamiętać gdy Celinka zajęta jest filmowaniem i nie może zapisać. Teraz ruszamy w cygańskich powozach w las. Radość, śpiew i śmiech i śpiew i głośny śmiech i muzyka i popitek i śmiech i przyjazne, szczere spojrzenia. Kto powiedział, że nie ma dzisiaj prawdziwych, zwykłych absolwentów z Gdańska? Na pewno nie było go tutaj. I nie będzie go gdy bydgoszczanie zorganizują następne spotkanie i nie będzie go na wszystkich kolejnych naszych Zjazdach.
Kilka godzin biesiadujemy pod Warmińską Strzechą i przy pachnących kiełbasach i różnych grillowanych mięsach - gadamy, gadamy, dowcipkujemy i gadamy. Przy zachodzącym słońcu, spacerem nad jezioro kończymy pełen wrażeń dzień. Pod pawilonem gdzie śpimy - spontaniczny wieczór taneczny. Muzyka z samochodu gra i tany na całego. Przecie nie przyjechaliśmy tutaj by spać.
Jaka szkoda, że trzeba wyjeżdżać. Ze wzruszeniem żegnaliśmy się. W prozie tego żywota zafundowaliśmy sobie trochę zabawy i radosnej szczerości. Już teraz cieszymy się na dwunaste spotkanie. Gdy się w domu rozpakowywałem odkryłem w bagażu pół litra dobrej, czystej wódki. Irenka rozdzieliła poniektórym co nie zostało wypite na Zjeździe. No to - na zdrowie!!
Lech
(napisane z inspiracji Bogdana 19 czerwca 2007 roku w dniu urodzin mojej Mamy, która też lubiła śpiewać i tańczyć.)